Podróż z Polski trwała ponad 17 godzin.

Lot do Frankfurtu, potem do Windhoek, gdzie odebrał nas z lotniska pracownik Warthog 4×4 Safari Rental – McDonald – fantastyczny kumpel, który pomógł nam od razu, na miejscu kupić karty do telefonów.
Następnie podrzucił nas do stolicy, do wcześniej zarezerwowanego Vondelhof Guesthouse, gdzie również zostaliśmy przyjęci z otwartymi ramionami 😊
Późne popołudnie spędziliśmy na kolacji w kapitalnej restauracji Joe’s Beerhouse.
Następnego dnia przed 8 byliśmy już w wypożyczalni, gdzie nastąpiło przekazanie auta, dopięcie formalności i szkolenie z obsługi namiotu, wymiany opon itp.
Pracownicy Warthog, wraz z szefową Irene, to przemili, przyjacielscy ludzie, którym naprawdę zależy na zadowoleniu i bezpieczeństwie klientów. Dlatego też, planuję dalszą z nimi współpracę.
Zakupy w Spaar i w drogę.
Przejechaliśmy do Sesriem około 380km. W czasie 3 godziny dłuższym niż wstępnie zakładałem…
Dlaczego? Bo nie da się po prostu przejechać, chłonie się widoki, faunę i florę, a co 20km wszystko co widać przed autem diametralnie się zmienia. Cała trasa CUDOWNA a przejazd przez piękną przełęcz Spreetshoogte Pass, robi ogromne wrażenie.
Przy pierwszej bramie Parku Naukluft w Sesriem byliśmy około godziny 20.00. I kolejni przemili pracownicy wpuścili nas mimo późnej godziny na drogę do kempingu (brama jest zamykana po zachodzie słońca).
Pierwszą noc w namiocie spędzaliśmy nie wiedząc co tak naprawdę jest dookoła…

Pobudka na najstarszej pustyni świata…

…to jest przeżycie. Nie potrafiłem napatrzeć się na wszystko co było dookoła. Camping Sesriem Oshana naprawdę kapitalnie jest przygotowany do przyjęcia turystów. Woda ciepła i zimna, prysznic, prąd, łazienka i toaleta i własne miejsce parkingowe.
Warto dopłacić do tego kempingu tym bardziej, że jak wspomniałem znajduje się już na terenie parku, między bramami wjazdowymi co pozwala na wcześniejszą podróż do Sossusvlei.
Obudziłem się o 6.30 – pół godziny przed wschodem słońca. Odpuściliśmy wschód w Deadvlei, bo po prostu chcieliśmy się wyspać po podróży. Za to zaliczyliśmy Diunę 45, przejechaliśmy do parkingu w Sossusvlei, zobaczyliśmy wszystko bez pośpiechu.
Kolacja na grillu w towarzystwie szakali i lisa przylądkowego też była wyjątkowa 😊
No i cóż – następnego dnia czekała nas podróż do Walvis Bay ale Deadvlei nie odpuściliśmy. Mimo tego, że wstaliśmy później, wróciliśmy na parking przed Sosusvlei i wynajęliśmy przejazd na ostatnie 5km. Gdybym się zakopał, stracilibyśmy minimum godzinę czasu, a do Walvis Bay jednak było sporo kilometrów…

Zwiedziliśmy Deadvlei…

… w południe, w największym skwarze – niezapomniane przeżycie, emocje, widoki.
Powrót do bram parku, tankowanie i w drogę. Po drodze zatrzymaliśmy się na znanym już chyba w świecie jabłeczniku w Solitaire i przez dłuższą chwilę podziwialiśmy niesamowitą magię tego mini miasteczka.
Tuż po zachodzie słońca zatrzymaliśmy się w miejscu gdzie przebiega Zwrotnik Koziorożca, punkt obowiązkowy bo przy drodze 😊
I z ręka na sercu – gdzie, w jakich okolicznościach przyrody jechaliśmy do Walvis Bay po prostu nie pamiętam – tak było ciemno. Koniec końców dojechaliśmy do WB o godzinie 22.30 robiąc tego dnia w sumie około 500km.
Pamiętajcie – w Namibii nie wolno jeździć po zmroku!